Witajcie maluszki <3
Dziś chciałabym Wam powiedzieć o czymś co od kilku dni nie daje mi spokoju, może ktoś tutaj mi wytłumaczy.
Dziś chciałabym Wam powiedzieć o czymś co od kilku dni nie daje mi spokoju, może ktoś tutaj mi wytłumaczy.
Jestem z natury osobą spokojną i miłą, nigdy nikomu nie starałam się robić na złość, wręcz przeciwnie-pomagać jak mogę, jednak zawsze znajdzie się ktoś kto stara się zniszczyć moją radość i to na co pracuje przez długi czas.
Jak już wiecie z poprzedniego postu od ponad 9 miesięcy jestem uzależniona od miłości do dwóch kociałków i są one największą radością w życiu moim i mojego TŻ, niestety mieszkając w akademiku( nie takim zwykłym, bo standardy mieszkaniowe są bardzo wysokie, a jedynym minusem jest to, że obok mieszka druga para) zawsze znajdzie się ktoś kto poleci na skargę (nie róbcie tego w waszym przypadku).
Wraz z M(mój TŻ) staraliśmy się pomóc znajomym, których znaliśmy (tak nam się wydawało) dość dobrze, chłopak był współlokatorem M przez 2 lata a dziewczynę znaliśmy od roku, często im pomagaliśmy przy przeprowadzkach, wypełnianiu dokumentów na stypendium i w wielu innych kwestiach. Poprosili nas o wstawienie się za nimi u kierowniczki OA i Rektora uczelni aby dostali pokój wraz z nami, wiedzieli oni o kotach, o tym że muszę pracować na swoje utrzymanie i że mieliśmy problemy z poprzednimi sąsiadami ze względu na alergię.
Zaraz po nowym roku owa para się do nas wprowadziła i zaczęły się schody do piekła...
"za długo bierzesz prysznic","nie chce słyszeć tych zwierząt","one mnie obrzydzają", "mam za mało miejsca w łączniku/lazience", "zamiast po pracy siadać w pokoju, może byście posprzątali te dwa kubki?"
Zrozumcie, jako osoba bez konfliktowa po prostu nie wytrzymałam i z ciężkim sercem muszę zrezygnować z mieszkanka w którym spędziłam rok i 3 tygodnie, bo nie potrafię się kłócić o miejsce dla siebie.
Tylko nadal nie potrafię pogodzić się z myślą, że tak w ogóle można? Dla własnego widzimisię robić komuś nieprzyjemności we własnym mieszkaniu, bo ani kociałki nie opuszczały jednego pokoju, ani my nie kłóciliśmy się ani razu a w pokoju byliśmy tylko wieczorami.
Może tutaj ktoś będzie potrafił to mi wytłumaczyć?
"za długo bierzesz prysznic","nie chce słyszeć tych zwierząt","one mnie obrzydzają", "mam za mało miejsca w łączniku/lazience", "zamiast po pracy siadać w pokoju, może byście posprzątali te dwa kubki?"
Zrozumcie, jako osoba bez konfliktowa po prostu nie wytrzymałam i z ciężkim sercem muszę zrezygnować z mieszkanka w którym spędziłam rok i 3 tygodnie, bo nie potrafię się kłócić o miejsce dla siebie.
Tylko nadal nie potrafię pogodzić się z myślą, że tak w ogóle można? Dla własnego widzimisię robić komuś nieprzyjemności we własnym mieszkaniu, bo ani kociałki nie opuszczały jednego pokoju, ani my nie kłóciliśmy się ani razu a w pokoju byliśmy tylko wieczorami.
Może tutaj ktoś będzie potrafił to mi wytłumaczyć?
Zmykam się pakować ;3
Trzymajcie się :* Buźka :*
Trzymajcie się :* Buźka :*